ŻYCIE  Z  MUZYKĄ

 

Marek Rapnicki

Odyseusz Olbiński

 

 

Czy w domu Odyseusza Olbińskiego jest jeszcze jakaś gitara?

 

Tak, stara gitara akustyczna bez strun w graciarni. Zakurzona i nieużywana.

To mnie trochę pociesza, bo żal, kiedy tak dobre zespoły jak Twój Parking odchodzą w przeszłość?

 

Nie powinieneś czuć żalu, naturalna kolej rzeczy. Muzyczne wspomnienia są jak skarby i nikt Ci ich nie odbierze. Są jak znaki rozpoznawcze minionych czasów. Ludzie dorastali z danym zespołem, chodzili na koncerty, przeżywali silne emocje, podrywali dziewczyny, a dziś mają dzieci, kredyty i inne wyzwania. Minął bunt, zaczęła praca. To czas miniony i  jako niepokorni muzykanci też dojrzeliśmy. Zauważ, że fala rocka odeszła w przeszłość w kontekście masowego głosu społeczeństwa. Zastąpiła ją inna. Dziś kontestację systemu przejął hip-hop. To on stał się głosem niepokornych licealistów i jest równie popularny, co rock 30 lat temu. Więc nie może być żalu, gdy się było czynnym, lokalnym uczestnikiem i współtwórcą jakiejś epoki, choćby w małomiasteczkowej skali. Fantastyczne doświadczenie, uczyliśmy się życia podczas przygody tworzenia i dziesiątek koncertów. Cenię ten czas.

 

Proszę, opowiedz o Parkingu! Jak to się zaczęło, ile trwało lat. Wiesz przecież, że w kulturze smartfonowej to, co jest sprzed pięciu lat to już archeologia…

 

Gdy zaczynaliśmy z Parkingiem, nie było smartfonów. To były czasy, kiedy, aby się spotkać z kimś i wyjsć na piwo, szło się do niego do domu. I albo się zostawało na domówce i  dochodziła reszta, albo szło razem do klubu. Tak się z Jarkiem Kuśnierzem poznałem - perkusistą. Szalone domówki, Dybcówka, Koniec Świata, Atmo i inne wynalazki, gdzie się socjalizowaliśmy nie tylko muzycznie. Wcześniej zresztą robiłem to samo będąc dyskomułem na dyskotekach w Pietrowicach, Bieńkowicach, czy w Kwadransie. Na studiach w PWSZ, w mojej grupie był gitarzysta z Rydułtów „Sanki” Sławek Sankala, z którym miałem ten sam muzyczny flow i założyliśmy zespół. Kolejny etap. Cała scena „grunge” nas inspirowała wówczas: Pearl Jam, Alice in Chaince, Soundgarden, Nirvana i inne. Jarka znałem wcześniej, a z łapanki raciborskiej doszedł Piotrek Demel na basie i Mariusz Kamalla jako wokalista. Próby mieliśmy przez rok na auli PWSZ, później sala prób w Szkole dla Niesłyszących, jeszcze później przedszkole na Ostrogu. Budowaliśmy je sami i są w Raciborzu instytucje przychylne. Byliśmy mocno aktywni i działaliśmy. Środowisko muzyczne Raciborza się wspierało, pomagało, sprzętowo miksowaliśmy instrumenty z innymi zespołami: Titty Twister, Mosqqitoz, The Band of Endless Noise, TrzyDwa%UHT. Nie było takiej dostępności jak dziś. 

 

 

Parking kilkakrotnie koncertował na scenie Raciborskiego Domu Kultury, ale ja teraz chcę przypomnieć Ci pewną rozmowę. Pewnego pięknego dnia – to był rok 1992, 93 (?) - przyszedłeś na II piętro RDK i powiedziałeś do mnie: - Panie Dyrektorze! Zróbmy coś razem, w Raciborzu nic się nie dzieje „dla młodzieży”! Ja wtedy byłem młodszy od Ciebie dziś, a Ty?...

 

Miałem 20 lat, byłem nieokrzesany, a Ty, Drogi Marku, byłeś starym prykiem i uosobieniem betonowego aparatu urzędniczego (śmiech).

 

Nie pamiętam, czy od tej rozmowy minęło pół roku, ale wiosną mieliśmy przegląd zespołów rockowych (z nagrodami), który nazwałem ROCK’CO‘ROK i który (czasami z instruktorem Michałem Fitą) prowadziłem. Taki to był ze mnie zatwardziały beton…

 

Pamiętam, że młode zespoły wówczas bardzo potrzebowały sceny. Grały po jakichś kurnikach, piwnicach, melinach, właściwie nie było ujścia dla lokalnej awangardy. Z zazdrością patrzyliśmy na puste sale Domów Kultury, stąd wizyta z Adasiem Szramowskim u Ciebie w gabinecie. Nie byłeś od razu przekonany, miałeś racjonalne obawy, ale zrozumiałeś, że idzie za tym lokalna potrzeba aktywnych dzieciaków i ostatecznie zorganizowałeś przegląd w Twoim RDK-u. To była inicjatywa oddolna, była na tacy i słusznie, że się przekonałeś, bo powstała i trwała w tamtym czasie organicznie. Teraz jak sobie przypominam, to w ogóle inna epoka była - mocno zależna od innych. Trzeba było przebijać ściany. Żeby nagrać i wydać płytę, trzeba było przekonać warszawską wytwórnię - jedną z pięciu Majorsów. Żeby nagrać teledysk, trzeba było zaangażować studio filmowe. Żeby nagrywać i miksować instrumenty, trzeba było odwiedzić profesjonalne studio za miliony, których się nie miało. Dziś, mam wrażenie, łatwiej być w pełni niezależnym. Młodzi, gdy się ogarną, mają narzędzia, reszta jest kwestią ich determinacji, talentu i kreacji. My trafiliśmy w taką trochę dziurę między epokami… gdy klasyczny rynek fonografii upadał, a nowe narzędzie komunikacji - internet, dopiero kiełkował. Ledwie Napster piracił pierwsze miliony cyfrowych utworów, a rynek sprzedaży płyt już odczuł dramat. Majorsi nie podpisywali kontraktów z nowymi zespołami, bo nawet Maryla Rodowicz przestała być dochodowa i spadła ze 100 tys. egzemplarzy sprzedanych płyt do 8 tys. Tej skali tąpnięcie było, a internet nie rozwinął się jeszcze na tyle, by był zamiennikiem Majorsów. Wracając do Rock’CO’Rock, - takie przeglądy w latach 90-tych były bardzo ważne. Trochę ich zjeździliśmy po Polsce, Ci powiem.

 

Przegląd zniknął za sprawą dyrektorki, której nazwisko tu pominiemy. Minęło kilka lat i Odys Olbiński znowu pojawił się na scenie raciborskiej… ale przyczyna była trochę inna?

 

Zespół wygasił działalność w 2010 roku bez większych fanfar, bo byliśmy już dorośli. Szczerze mówiąc, nie planowałem powrotu w tę branżę, ale w 2014 roku powstał zupełnie inny muzyczny projekt - INTRO Festival. Tym razem nie jako muzykant, tylko organizator.

 

[...]

[...]

 

 

 

Przedsięwzięcie pod hasłem INTRO domaga się jednak większej opowieści…

 

Nowe czasy to dionizje, nie bunt. Ludziom w Polsce żyło się lepiej, zanikały szare kolory postkomuny, weszliśmy do Europy Zachodniej, szybka komunikacja, dodatkowo internet przybliżył świat, otworzyły się granice i łatwość zmiany bytu. Gdy bunt zamieniłeś w pracę nad samym sobą - pojawiły się możliwości. Zmiana trendów festiwalowych z rockowych na elektroniczne jest głębsza niż tylko sam gatunek muzyczny. To efekt dziejowy. Jeden z wielu, nie pierwszy, nie ostatni. Dziś młody, krakowski jappi zarabiający 8 tys. na rękę z dziewczyną zarabiającą 6 tys. jeździ firmowym samochodem z dowolną ilością kilometrówek i mieszka na osiedlu deweloperskim. Po co im się buntować? Potrzebują co najwyżej uśmiechnięci wyrwać się z korpociągu czasem na weekend w radość i plemienną beztroskę, bo atawizm w nas nigdy nie wygaśnie. To jest istotą festiwali elektronicznych - ucieczka z korporacyjnego systemu i stresu. Jej pomnikiem jest Burning Man w USA. Najciekawsze obecnie zjawisko festiwalowe na świecie. Taki nowy Woodstock 69 i elektroniczni hipisi obecnych czasów. Nie bunt, tylko spełnienie i hedonizm. Dionizje. I to jest ta zasadnicza różnica epoki. Dobrobyt. Przez Covid2019 może wcześniej się skończy, niż myślimy i kto wie… może za dekadę wróci bunt, pojawi się młody chłopak we flaneli z gitarą w dłoni i skradnie muzycznym buntem serca milionów. Tak samo jak zaniknęła fala elektroniczna lat 80. po pojawieniu się Nirvany, pewnie zaniknie i obecna. Wielokrotnie jesteśmy świadkami muzycznych backlfipów.

Intro? W 2012 Wojtek Kuśnierz zgromadził grupę na FB, chciał zrobić większą imprezę elektroniczną na zamku. Był Dj’em związanym z raciborskim Ozonem i miał doświadczenie. Było nas ze 12 osób w grupie, ale dopiero 2 lata później przeszliśmy od słów do czynów. Krzysztof Maryszczak zarezerwował termin i mimo, że nie byłem przekonany, wiedząc czym jest ta praca ostatecznie w trójkę osób - nie było odwrotu. Wojtek Kamiński opracował logo INTRO Festival i poszło!

 

Dostrzegam przecież zmiany trendów w sposobie życia i reagowania na rzeczywistość, o których tu mówisz. Tak więc muzycy występujący na INTRO – co nietrudno zauważyć - to jednak zupełnie co innego niż zespoły, na których wzorował się Parking. Jak przebiegała u Ciebie ta ewolucja stylistyczna, która doprowadziła do takich brzmień?

 

Tu Cię mogę zdziwić. Gdy chodzi o sztukę i wrażliwość, wcale wielkich różnic nie ma. Racja, że człowiek z zewnątrz kojarzy elektronikę z disco, ale posłuchaj struktur Maxa Coopera, czy Jona Hopkinsa. To wielka sztuka i nie ma znaczenia jakimi środkami, czy instrumentami wykonywana. Od razu usłyszysz głębię dzieła. Jeśli znasz jeszcze kulisy produkcji muzycznej - doceniasz kunszt pracy produkcyjnej. Rzeczywiście, w odróżnieniu od Parkingu, skupia się wyłącznie na artyście, który najczęściej w domowym studio tworzy. Inny proces tworzenia, gdy ma narzędzia, by w pojedynkę kreować dzieło.  Rzadziej pełne składy, ale Intro takich artystów ma pokazywać. Max Cooper był na raciborskim zamku i to są perły muzyczne, których człowiek szuka.

 

Czego Odyseusz Olbiński słucha prywatnie, w domu?

 

Muzyka koi. Jest tłem i daje pozytywne emocje. Nie potrzebuję już dogłębnej analizy, tylko chilloutu, by we wszechobecnym szaleństwie odpocząć. Nie oczekuję od muzyki kolejnych zagadek, matematycznych synkop, liczenia całek i prędkościowych solówek. Nie potrzebuję agresji - prostota mnie pociąga. Doceniam Leszka Możdżera, Jana Hopkinsa, zespół Pogodno, Micromusic z naszych i wszystko, co pomiędzy.  Nawet jak ma tylko 100 odsłuchań na Youtube. 

 

A klasyka: Mayall, Free, Led Zeppelin?

 

To czasy zaprzeszłe. Wychowałem się na nich i słuchanie ich dziś byłoby uwstecznieniem. Ale cenię jako największe pomniki i czasem włączę z sentymentu, bo przy płytach Pink Floyd budowałem pierwsze zamki z klocków. No i nie można pominąć uwielbienia dla solówek Franka Zappy, najbardziej niedocenionego buntownika i szaleńca gitary tamtej epoki.

 
Trochę z innej beczki: swego czasu byłeś bardzo aktywny w internecie, także jako krytyk raciborskiej rzeczywistości… Przeszło Ci, czy też nie wierzysz już w moc sieci?

 

Pracuję w sieci, bo moc sieci już tylko rośnie. Ale piszę mniej, raciborska rzeczywistość jest mocno przewidywalna.  Poza tym, jesteśmy świadkami dziejowych przemian globalnych, gdzie komentowanie lokalnych kredek staje się wręcz groteskowe. Zbyt wiele nasze chłopaki nie mogą, mimo, że próbują. Beton urzędniczy systemowo dociąży im każdy śmiały pomysł, ale kibicuję. Są jakieś pierwiosnki, zobaczymy. Czasem kpiną syknę, to wszystko.